Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/588

Ta strona została skorygowana.

— Przyjdzie, napisałem, żeby był koniecznie... już po jedenastej! Mój Boże! a pioruny nie ustają!
Uklękły obydwie i modliły się z głowami pochylonymi.

II.

Burza zdawała się oddalać, Joasia pierwsza się podniosła i rzekła do Marty:
— Już czas... muszę iść, niech pani wróci do swego pokoju.
— Przyrzeknij, Joasiu, że mi powiesz, czy nie napróżno chodziłaś...
— Przyjdę do pani i wszystko opowiem.
Joanna odprowadziła Martę do jej pokoju, zajrzała, czy dozorczyni Lucyana nie zasnęła, i uspokojona, że młody człowiek śpi spokojnie, okryła się ciemnym płaszczykiem i zeszła schodami, prowadzącymi do parku. Otworzyła znane nam drzwi i wyszła na dwór.
Deszcz gęsty padał jeszcze. Tristan, przemokły do kości, czekał ciągle.
Człowiek, ukryty w szopie, nie tracił ani jednego poruszenia jego, ani jednego słowa, które do siebie mówił.
Naraz Tristan, tłumiąc oddech, pochylił się naprzód. Usłyszał szmer jakiś.
— Ktoś idzie.. — mruknął — słyszałem dobrze... i słyszę jeszcze...
Nędznik wziął nóż do ręki.
Cień kobiety zamajaczył w ciemności. To była Joanna.
Dziewczyna szła prosto do szczerby w parkanie, i właśnie miała przejść obok szopy.