Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/625

Ta strona została skorygowana.

cze... i że tylko do mnie należeć będzie.
— Na miłość Boską, uspokój się, panie Lucjanie — prosiła Joanna.
I, padając na kolana, wzniosła ręce do wizerunku Chrystusa na ścianie.
— Boże sprawiedliwy! — prosiła. — Zlituj się, nie zabieraj go tym, co go kochają!
Naraz wszedł doktór, a za nim hrabia i hrabina de Roncerny w towarzystwie Gastona de Beuil.
— Prędzej, panie doktorze, chodź zobaczyć! — rzekła Joanna. — Gorączka i nieprzytomność powróciły.
Doktór zbliżył się i ujął rękę Lucjana.
— Czyż nauka jest próżnym wyrazem?... — zawołał. — Po zaciętej walce z chorobą, sądziłem, że zwyciężyłem, a tu recydywa, która każę mi napowrót wątpić. Co się tu stało? Musiał doznać jakiegoś wzruszenia gwałtownego, okrutnego.
— Prawda, panie doktorze. Byłam w moim pokoju, chory zaś spał niespokojnie. Wbiegłam prędko, pan Lucjan siedział na łóżku, rozdrażniony. Zawołał na mnie po imieniu, poraz pierwszy mnie poznał, a za tym pamięć mu powróciła. Zanadto niestety!... Chciał wstać, chciał jechać do Paryża. Mówił bez ustanku z egzaltacją o zniewadze jaką poniósł w kościele Saint-Meri.
— To właśnie spowodowało recydywę... — rzekł doktór.
— Chciałam go uspokoić i powiedziałam, że panna Helena być może nie jest dla niego straconą w przyszłości. Próbowałam przywrócić mu siłę moralną, wraz z nadzieją.
— A zamiast tego zwiększyłaś podniecenie — odparł doktór.
Joanna zbladła.
— Więc to moja wina!... — jęknęła.
— Nie robię wymówek, było to nierozważne, lecz