Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/626

Ta strona została skorygowana.

każdy by tak postąpił na pani miejscu. Cicho!... atak popowraca.
Lucjan rzeczywiście uniósł się i, wodząc po zebranych wzrokiem obłąkanym mówił:
— Heleno... przyszłaś na koniec... zbliż się... bliżej... bliżej... Przysięgnij mi, że to, co powiedziała Joasia prawdą jest... że nie należysz do nędznika, którego nazwisko nosisz. Jeżeli Joasia skłamała... jeżeli przestałaś mnie kochać, to ja cię zabiję.
— Boże wielki — rzekł doktór — to już nie gorączka, to obłąkanie!
— Heleno... droga Heleno — mówił Lucjan — połączyliśmy się na koniec... nigdy się już nie rozłączymy... Rozwód uwolni cię i będziesz moją na wieki. Czego chce ten człowiek? — krzyknął, zmieniając głos. — A! poznaję go. Prosper Rivet. Przyszedłeś nędzniku! Tchórzu przeklęty, zmuszę cię do pojedynku... w twarz ci plunę. Na koniec. Prędko, szpady... świadkowie. Broń się... nie będę cię ochraniał. Bóg sprawiedliwy... upadł... krew... śmierć.
Lucjan roześmiał się dziko i coraz słabszym głosem mówił:
— On nie żyje! Ona wolna!
Na tym się kryzys skończył; chory zamknął oczy i leżał jak martwy.
Doktór napisał receptę i kazał natychmiast wysłać do apteki.
Joanna pobiegła sama wykonać polecenie.
— Czy to utrata rozumu? — zapytała hrabina.
— Niestety, pani, bez najmniejszej wątpliwości.
— A więc nieszczęśliwy chłopiec zgubiony!
— Nie powiadam tego. Będę robił, co tylko jest w mocy mojej. Ta Helena, której ciągle przywołuje, pewno jest tą samą młodą osobą, którą kocha, i przez którą był aresztowany... mówiono mi, że ona za mąż wyszła.