Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/81

Ta strona została skorygowana.

Garbuska pochwyciła jeden z kluczyków, otworzyła szufladę i wyjęła pugilares, wyciągnęła z niego bilet bankowy, złożony we czworo i wsunęła go do ręki komiwojażerowi.
— Na ile ten bilet? — zapytał tenże.
— Na tysiąc franków... Czy to dosyć?...
— O! to za wielka... za wielka zaliczka...
— O! nie warto o niej mówić tak jest drobną! — przerwała Garbuska. — Rozporządzaj moimi pieniędzmi. Ja jestem bogata... wszystko, co posiadam, jest do twego rozporządzenia... Dowodem na przyjaźń i zaufanie, nie krępuj się względem mnie... zresztą, jeżeli zechcesz, możesz mi to zwrócić... kiedyś, później, gdy będziesz miał stanowisko, godne ciebie... stanowisko, które ci pozwoli nie tylko żyć... ale jeszcze robić oszczędności na przyszłość.
I Garbuska, zapominając się, pochwyciła rękę Prospera i ściskała ją w swoich dłoniach ze zbyt wymowną gwałtownością.
Młodzieniec znalazł się w wielkim zakłopotaniu, nie chcąc okazać się chłodnym, a nie wiedząc, jak się zachować wobec tego namiętnego wybuchu.
Pot chłodny coraz bardziej zraszał mu skronie.
Okrzyk konania rozległ się znowu, żałosny, rozdzierający, długi.
Julia jak gdyby go nie słyszała wcale.
— Pan Tordier potrzebuje pani — rzekł Prosper, przerażony cynizmem ohydnej istoty — nie opuszczaj go pani...
— Tak... tak., idę już... muszę, ponieważ nie pozostawi mi ani chwili spokoju... Idź pan... Ale wracaj prędzej.
— Czy może pani wątpić?...
— Jutro, nieprawdaż?
— Jutro, dobrze...
— I będziesz pan przez ten czas myślał o mnie?...