Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/119

Ta strona została przepisana.

— To Rajmund Schloss, proszę pana doktora, — nadleśny hr. Emanuela, stryja księdza. Przybywa z Fenestranges... Chodź, panie Schloss.
Wzięła z jego ręki walizkę, którą położyła na krześle w przedpokoju i wprowadziła gościa do pokoju stołowego.
— Jak to dobrze, żeś pan przyjechał! Ale pewno jesteś głodny? Siadaj do stołu, zaraz przyniosę nakrycie... To pan doktór Leblond który ocalił życie naszemu księdzu... Ach mój panie co za nieszczęście! Raniony był śmiertelnie, ale pan doktór zapewnia, że wyzdrowieje...
Wobec tego potoku słów, których ton przez zapomnienie, stawał się coraz wyższym, chirurg uważał za właściwe przywołać Magdalenę do porządku.
— Mów ciszej — rzekł.
Ostatnie wyrazy Magdaleny zdziwiły Rajmunda.
— Wiemy o okropnym wypadku, jakiemu uległ ksiądz wikary — rzekł Schloss przytłumionym głosem, zwracając się do doktora. — Wiadomość tę otrzymaliśmy od p. Gilberta Rollina, kuzyna księdza... Ale wysłane przez niego depesze zawierają w sobie sprzeczność co do czasu wyprawienia... Przybyłem z największą trwogą w sercu... Ksiądz wikary żyje, gdyż Magdalena powiedziała, że pan doktór ręczy za wyzdrowienie, ale niech pan nie ukrywa przedemną prawdy...
— Rzeczywiście, życie księdza wisiało na włosku, ale dziś, jeżeli nie zajdzie jaka komplikacya, niebezpieczeństwo nie zagraża.
— Ach! więc go zobaczę! — rzekł Rajmund ze łzami w oczach.
— Nie zobaczysz go pan — odpowiedział doktór.
— Dlaczego?
— Dla tego, że najmniejsze wzruszenie, zarówno bolesne jak przyjemne, może zaszkodzić choremu... Aż