Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/13

Ta strona została przepisana.

Choć noc już zapadła, działa jednak grzmiały bez przerwy.
Ulica Servan była w tej chwili pustą.
Gilbert przymknął za sobą drzwi i zwrócił się na ulice Zieloną.
Żaledwie uszedł kilkadziesiąt kroków, spotkał się z grupą żołnierzy, eskortujących nosze, na których spoczywali ranni rewolucyoniści.
Gdy tragarze zatrzymali się na chwilę by odpocząć, Gilbert poznał pomiędzy żołnierzami niejakiego Firmina, który podczas wojny z niemcami służył w jego kompanii.
— Co to takiego? — zapytał.
— Ach, to obywatel Rollin! — zawołał żołnierz. — Dla czego pan w ubraniu cywilnem? To pan już nie z nami.
— Owszem, ale żona moja jest umierającą, szukam więc lekarza.
— Oho, wątpię czy pan znajdzie którego. Pochowali się wszyscy. Na ulicy Servan nie mogliśmy znaleść ani jednego!
— Czy odprowadzacie do ambulansu rannych?
— Rannych; jest ich siedmiu.
— Więc wersalczycy zajęli już dzielnicę?
— Oho! niedoczekanie ich! Przygotowaliśmy się na ich przyjęcie! Niech się pokażą a żywa noga nie ujdzie! Ci ranni sami sobie winni. Obsługiwali bateryę artyleryi na Pere-Lachaise, ale popili się jak świnie, źle nabili armatę i pocisk zamiast wylotem, wyszedłszy tyłem działa, poranił ich śmiertelnie.
— Niema go tam; zapewne strzeże bramy św Gerwazego, gdyż widziałem go rano idącego tam z ludźmi.
Gilbert pożegnał Firmina i udał się ku wzmiankowanej bramie.