Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/14

Ta strona została przepisana.

Były furyer 3-ej kompanii 57-go batalionu, 4etvydując się na zajęcie pozycyi, nie wyznaczonej mu, lecz ustąpionej przez jego porucznika, obmyślił plan, rozważył wszelkie szanse powodzenia i doszedł do wniosku, że wykonanie go nie przedstawia wielkich trudności.
Był tak uradowanym, że udając się na stanowisko, żartował z żołnierzami, śmiał się i dowcipkował.
— Nasz kapitan w dobrym dziś humorze — mówili sobie żołnierze — pewnie będzie funda.
Dziwni ci ludzie, nawet w chwili tak ważnej, gdy osadzone na Montmartre baterye wersalskie groziły im zagładą, myśleli tylko o upojeniu się alkoholem.
Odważnie szli pod wodzą Duplata, który w przekonaniu, iż odgrywa wielką rolę patryotyczną, wrzeszczał na całe gardło.
— Strzelajcie łotry! — Komuna kpi sobie z was!... Ale wyjdźcie-no z zaplotu i pokażcie się... zgnieciemy was, bandyci!...
Oddział przebył kilka ulic najeżonych barykadami i wszedł na ulicę Haxo, prowadzącą — wprost do bramy św. Gerwazego.
Na przecięciu z ulicą Menilmontant Duplat musiał zwolnić pochód swego oddziału, spotkał się bowiem z nadchodzącą ze środka Paryża bandą komunistów, wśród których z dumnie podniesionemi głowami spokojnie postępowało kilkudziesięciu jeńców, urzędników municypalnych, obywateli miasta i księży.
Wokoło tej garstki skazanych na śmierć niewinnych ludzi, cisnął się tłum pospulstwa, wznosząc okrzyki bluźniercze, przekleństwa i zniewagi.
— Do muru tych zdrajców! do muru szczurów kościelnych!... Niech żyje komuna!...
Wstrętne kobiety publiczne garściami zbierały Z bruku błoto i rzucały je w twarz więźniów.