Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/151

Ta strona została przepisana.

— I ja tak sądziłem.
— A dziś ksiądz innego zdania?
— Rzeczywiście.
Gilbert pragnąc wybadać wikarego, zapytał:
— A matka? Co z nią się stało?
— Ja uratowałem ją.
— Ksiądz! — zawołał Gilbert przerażony, gdyż był przekonany, że Janina nie żyje. — Jakim sposobem?
— Pochwyciłem ją z pośród płomieni, wyniosłem na ulicę i oddałem marynarzom kapitana Kernoöla, którzy odnieśli ją do ambulansu przy ulicy Servan.
— I tam zapewne zmarła...
— Nie. Z Ambulansu odesłano ją do szpitala, gdzie Rajmund Schloss odszukał ją dziś rano.
— Wyleczoną?
— Wyleczoną, lecz obłąkaną.
Gilbert odetchnął swobodnie.
— Teraz nic już nie mogę dla niej uczynić — mówił dalej wikary — lecz pozostają dzieci.
Nowy przestrach ogarnął Gilberta. Raul powiedział: dzieci, wiedział więc, że Janina miała bliźnięta.
— Dzieci! — powtórzył z udanem zdziwieniem.
— A tak, gdyż na trzy dni przed tem powiła dwie dziewczynki.
— Cóż się z niemi stało?
— Nie wiem, ale myślałem, że dowiem się od ciebie.
— Odemnie? — zawołał Gilbert zdumiony. — Zkąd ja mogę wiedzieć?
— Rozumiem, że nie wiesz, lecz możesz pomódz mi do odszukania ich.
— A to jakim sposobem?
— Dzieci te nie były zapisane w księdze urodzeń merostwa jedenastego okręgu.
— Czy jest ksiądz pewnym?