Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/188

Ta strona została przepisana.

dach, a matka Weronika siedziała przy kołysce. Jakim sposobem znalazłam się w Blois? Proszę mi powiedzieć.
— Dom w którym mieszkałaś pani, spalił się... Uratowano cię z płomieni i odniesiono do ambulansu przy ulicy Servan.
— A moje dzieci? moje dzieci?
— Uratowano je również.
Janina doznała wrażenia, jak gdyby wielki kamień spadł jej z piersi.
— Ponieważ wiadomo, że córki moje są uratowane, a więc musi być wiadomem, co się z nimi dzieje. Niech pan doktor powie mi teraz i nie każe mi cierpieć dłużej.
— Przysięgam pani, że nie wiem, skoro tylko pani wyzdrowiejesz, wtedy będzie można rozpocząć poszukiwania.
Czoło Janiny zachmurzyło się.
— Skoro wyzdrowieję — powtórzyła. — Prawda, powiedział pan, że jestem bardzo chorą... sama to czuję... Zdaje mi się, jak gdyby mi kto czaszkę ściskał obręczą żelazną i jakiś ciężar palący przytłacza mi wierzchołek głowy... Więc ja nie jestem w Paryżu?
— Nie, przeniesiono panią do Blois.
— 1 to pan doktór pielęgnował mnie ciągle?
— Nie, przedemną leczyli panią lekarze inni.
Janina podniosła ręce do głowy, jak gdyby chciała stłumić dolegający jej ból, lub rozproszyć ciemności, w których błąkały się jej myśli.
— Ależ — rzekła z rozpaczą — nie rozumiem... niech pan doktór pomoże mojej pamięci... Od czasu wydania ma świat moich dzieci straciłam przytomność... Wszystko co działo się w około mnie, wydaje mi się jakimś Brnem okropnym.
— Proszę cię, uspokój się, — rzekł doktór, widząc