Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/194

Ta strona została przepisana.

— Nie mam rodziców — odrzekła Róża głosem zmienionym.
— Jesteś sierotą! Biedne dziecko! Moje pytania wywołały w tobie przykre wspomnienia... Przebacz mi...
Ujęła rękę Róży, przyciągnęła ją ku sobie i ucałowała serdecznie.
— Więc i ty, choć tak młoda, wycierpiałaś wiele.
— Nie, ja nie cierpiałam, ale bardzo mi smutno. Nie wyobrazisz sobie, matko Janino, jak przykro jest żyć bez żadnych przyjemnych wspomnień. Nie znałam nigdy ani ojca, ani matki.
— Więc jesteś dzieckiem opuszczonem?
— Nie, znalezionem.
— Jakim sposobom?
— Było to podczas ostatnich dni komuny. Matka moja, uciekając zemną z domu objętego ogniem, została śmiertelnie ranioną na ulicy i przed skonaniem oddała mnie jakiemuś człowiekowi, który zaniósł mnie do merostwa jedenastego okręgu, gdzie sporządzono protokół, mający służyć za metrykę urodzenia i wskazówki dla tych, którzyby kiedyś chcieli mnie odszukać. Wychowano mnie kosztem dobroczynności publicznej. Naprzód oddano mnie do mamki w okolicy Paryża, a później wysłano do klasztoru w Blois i w końcu umieszczono w tym zakładzie. Tak dożyłam siedmnastego roku życia, bez rodziny, przyjaciół, podpory, z duszą i sercem zbolałem, ze smutną zawsze myślą: Nikt nie troszczy się o mnie, nikt mnie nie kochał.
— Ja ciebie kocham — odrzekła Janina, obejmując ją ramionami, a i ty powiedziałaś, że kochasz mnie także.
— Kocham cię — jak gdybyś była moją matką rodzoną. Ale nie jesteś nią!... Ach, jak ja pragnęłabym poznać moją matkę, jak ja bym ją kochała, jak chcia-