Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/201

Ta strona została przepisana.

Zatrzymał się w hotelu i gdy nadszedł czas śniadania, udał się do sali restauracyjnej.
Wypadkiem, tego dnia pusto w niej było, przy jednym stoliku siedział jakiś mężczyzna, liczący lat pięćdziesiąt, ubrany starannie, lecz wyglądający więcej na bogatego wieśniaka, niż na mieszkańca miasta.
Depréty siadł przy stoliku sąsiednim i natychmiast zawiązał rozmowę ze służącą.
— Czy panna pochodzisz z tych okolic? — zapytał.
— Z tych proszę pana: Urodziłam się w Tours, wychowałam w Amboise i od dziesięciu lat służę w tym hotelu.
— Dużo panna zna tutaj osób?
— Znam wszystkich, od najstarszego do najmniejszego dziecka.
Po tej odpowiedzi wyszła z talerzami do kuchni.
— Małgorzata, to prawdziwa gazeta — rzekł gość siedzący przy drugim stoliku. — Ciekawa jak nasza bab-ka Ewa i język ma ostry, ale w gruncie dziewczyna dobra.
— I pan zapewne pochodzi z tych stron — rzekł Depréty.
— A tak; mieszkam w Blois, gdzie posiadam winnicę. Często przyjeżdżam do Amboise i również znam prawie wszystkich.
— W takim razie, czy nie może pan udzielić mi objaśnień o pewnej rodzinie, zwłaszcza o jej stanie mojątkowym?
— O jakiej?
— O rodzinie de Grancey.
— Jeżeli przyjechał pan po to, — odrzekł właściciel winnicy, by odebrać należność, to napróżno odbył pan podróż. Była to rodzina niegdyś najbogatsza w tej okolicy, lecz dziś nic nie posiada. Pani de Grancey, wskutek przegranej w karty wielkiej sumy przez jej