Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/202

Ta strona została przepisana.

męża, dostała obłąkania i przed sześcioma laty zmarła w szpitalu; w dwa lata później vice-hrabia Jerzy Paweł Grancey, utraciwszy resztę majątku, odebrał sobie życie.
— Zdaje mi się, że mieli oni syna...
— Mieli Jeżego de Grancey.
— Co się z nim stało?
— Nie wiem napewno. Ostatni raz widziałem go na pogrzebie ojca. Miał od wtedy najwyżej dwadzieścia trzy lata życia. Litowali się nad nim wszyscy, gdyż był to dobry chłopak i chciał naprawić błędy ojca, ale było już zapóźno. Nie miał ani grosza i nic nie umiał robić, wychowywali go w kolegium w Tours i uczyli go rzeczy, które Chleba nie dają. Niby to coś umiał, ale z temi wiadomościami mógł umrzeć z głodu. My takich ludzi nazywamy tu wykolejonymi, do niczego!
Wchodząca w tej chwili Małgorzata, usłyszawszy ostatnie słowa, zapytała:
— O kim pan mówi?
— O vice-hrabi de Grancey.
— Biedny chłopak — rzekła, stawiając talerz przed Deprétym. — Wiem od jednego z gości naszych, który spotkał go przed półrokiem w Brescie, że wyjechał do Australii z zamiarem dorobienia się majątku...
— No, to poczekasz pan trochę na odbiór swych pieniędzy — śmiejąc się rzekł właściciel winnicy.
— Rzeczywiście niema co o tem myśleć — odrzekł Depréty. — No, ale musieli pozostać jacy krewni z linii ojca lub matki?
— Był stryj tylko — rzekła Małgorzata — lecz umarł w roku zeszłym.
— Bezpotomnie?
— Był to stary, samotny kawaler, nie miał majątku i utrzymywał się z niewielkiej renty dożywotniej.