Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/207

Ta strona została przepisana.

Grancey wkopał już dół głębokości pięćdziesięciu centimetrów i nie znalazł jeszcze, czego szukał.
Ogarnęło go zniechęcenie.
Może nie trafił na właściwe miejsce, a może słowa Duplata były halucynacyą rozgorączkowanej wyobraźni?
Wtem szpadel zawadził o jakiś przedmiot twardy.
Czyżby to było prawdą?
Więc ukryty skarb istniał rzeczywiście i Grancey miał go pod ręką?
Fala krwi napłynęła mu do mózgu, upajając go jak najmocniejszym trunkiem.
Nie zastanawiając się nad tem, że zabłoci ubranie, ukląkł na wyrzuconej ziemi i zapuścił ręce w jamę.
— Mam ją — szepnął uszczęśliwiony. — Więc Duplat mówił prawdę!
Nagle spoważniał.
— Gdyby to było wino — szepnął, — to spoczywając siedmnaście lat pod ziemią, mogłoby nabrać smaku, ale papiery... Zobaczymy później, teraz zaś należy usunąć ślady mej gospodarki.
Zasypał jamę ziemią, ubił ją stopami, nakrył zielskiem, poczem, oczyściwszy z przylgniętej ziemi butelkę i wcisnąwszy ją do kieszeni paltota, odniósł narzędzia i latarnię na dawne ich miejsce i udał się na stacyę Champigny.
W dwie godziny później był już w swem mieszkaniu.
Łatwo zrozumieć niecierpliwość, z jaką pragnął przekonać się o zawartości butelki.
Zamknął za sobą drzwi na klucz, poczem owinąwszy butelkę serwetką w celu stłumienia brzęku, rozbił ją.
Po odjęciu serwetki spostrzegł paczkę biletów.
Pochwycił je drżącą ręką i przerachował.