Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/217

Ta strona została przepisana.

— Serwacy Duplat nie żyje.
— Nie żyje! — Został rozstrzelany.
— Więc biedne córki moje stracono są nazawsze! Pewnie, że nie żyją! Ach czemuż i ja nie umarłam, czemuż nie pozostałam obłąkaną? Dlaczego powrócono mi rozum, skoro ma on mi służyć do pojmowania ogromu moich cierpień! Pozostawszy obłąkaną, byłabym szczęśliwą... nie myślałabym o niczem, nie żałowałabym i nie spodziewała się niczego! Odzyskałam zmysły to, by jednocześnie utracić całą nadzieję... Za wielki na moje siły ciężar przytłoczył mnie... Moje córki nie żyją!... Niech ksiądz daruje, ale Bóg jest za okrutnym, nieubłaganym!... jest niesprawiedliwym!...
— Janino, nie bluźnij! — poważnym tonem rzekł ksiądz d’Areynes. — Mylisz się, Bóg nie jest nieubłaganym, a jeśli zsyła na nas cierpienia, to dla tego, by doświadczyć i umocnić nasze dusze. Bóg dotknął cię, lecz zamiast buntować się przeciw jego prawicy karzącej, błogosław ją!... Błagaj Go i proś o litość, a jestem pewny, że jak powrócił ci rozum, tak wróci spokój i szczęście, które w tej chwili wydaje ci się straconem na zawsze!
— Tyle cierpię, że nie mam siły modlić się. Cóż ja teraz pocznę, sama pozbawiona nadziei?
— Rachuj na mnie! ja nie opuszczę cię! Rajmund Schloss, natknąwszy się na takie przeszkody, musiał zaprzestać poszukiwań. Ale rozpoczniemy je znowu, pomimo siedmnastu lat ubiegłych, i może powiedzie się nam. Nie rozpaczaj, nie poddawaj się smutkowi i wierz, że zawsze będziesz miała we mnie nietylko opiekuna, lecz i przyjaciela wiernego.
Janina wzruszona do głębi duszy ucałowała rękę księdza.