Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/218

Ta strona została przepisana.

— Od jak dawna jesteś w Paryżu? — zapyta! ksiądz.
— Od kilku godzin zaledwie.
— Czy masz co pieniędzy?
— Mam trochę ze składki, zebranej przed wyjazdem z Blois.
— Cóż zamierzasz robić? Pragnęłabym znaleźć jaką pracę, by zarobić na utrzymanie i na koszta poszukiwań mych dzieci.
— Poszukiwania ja biorę na siebie... łatwiej mi to przyjdzie niż tobie. Powiedz mi co potrafisz robić?
— Szyć... Dawniej pracowałam przy matce, następnie będąc zamężną, trochę zarabiałam szyciem.
— Musiałaś stracić wprawę przez te siedmnaście lat?
— Zapewne, odrzekła pochylając głowę.
— Zresztą igłą tak mało można zarobić — dodał ksiądz. — Czy zgadzasz się, bym ja wyszukał ci zajęcie?
— Byłabym bardzo wdzięczną księdzu.
— Przychodzi mi taka myśl: W kościele św. Sulpicyusza, w którym miewam czasami kazania i którego proboszcz jest moim przyjacielem, mogę wyrobić ci pozwolenie na sprzedaż różnych przedmiotów, jak książki do nabożeństwa, katechizmy, obrazki, medaliki, różańce i t. p. Zbyt ich będzie łatwy i klientela pewna, dochód zaś, jakkolwiek skromny, będzie jednak większy niż z pracy igłą... Do kościoła św. Sulpiciusza uczęszczają najbogatsze rodziny z przedmieścia Saint-Germain, które często składają datki dość znaczne.
— Ależ — zawołała Janina — przyjmowanie takich datków byłoby żebraniną!
— Nie moje dziecko, gdyż nie prosiłabyś o nie. Te oznaki rzeczywistego miłosierdzia nie powinny obrażać twej dumy. To rzecz tak naturalna, gdy bogatszy przychodzi z pomocą uboższemu, a mniejsza o to w ja-