Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/23

Ta strona została przepisana.

Na ulicy Ménitmontaut o dziesięć metrów przed Gilbertem padł pocisk i wyrwał kawał bruku, po kilku sekudach nieco dalej pękł granat, zasypując odłamkami okna i zamknięte drzwi sklepowe.
Na szczęście, strzały nieudolnych kanonierów z cmentarza Pére-Lachaise zmieniły znowu kierunek i dozwoliły Gilbertowi posuwać się dalej.
Ale zaledwie postąpił dwadzieścia kroków, gdy natknął się na barykadę, na którą ze strony przeciwnej wchodziło dwóch ludzi.
Spostrzegłszy jednego z nich, Gilbert krzyknął zdziwiony.
— Kapitan Duplat!
— Ja — odrzekł były jego podwładny. — Co pan tu robi?
— Szukam pana.
— Tutaj?
— Szedłem do bramy św. Gerwazego, gdzie, nam powiedziano mi, jesteś na służbie.
Właśnie ztamtąd idę, ale weralczycy już bramę zdobyli, część moich ludzi rozstrzelali bez sądu, a ja zdołałem uratować się i uciekam.
— Idziesz pan bronić barykady?
— Ani mi to w głowie.
— Więc dokąd?
— Do domu, zmienić skórę i ukryć się tak, by ginie nie znaleźli.
— Pójdę z panem.
— Po co?
— Potrzebuję pomówić w ważnym interesie.
Mówiąc to, wzrokiem wskazał Merlina, którego obecność krępowała go.
Szpieg domyślił się tego i rzekł do Duplata.
— Mogę cię tutaj już opuścić. Tu jesteś bezpiecznym. Do widzenia.