Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/230

Ta strona została przepisana.

— Przysięgam.
Lucyan ujął jej ręce i pokrył je pocałunkami.
— I ja, Bianko, przysięgam, że będę cię kochał do ostatniej chwili życia... że będziesz ostatnią moją myślą. A teraz powiem ci, że jeżeli mój wyjazd sprawia ci tyle cierpienia, że wywołuje aż łzy z oczu, to zrzekam się posady, o którą ksiądz d‘Areynes wystarał się dla mnie... Znajdę jakiś pretekst... a będzie najlepiej gdy wyznam prawdę, że cię kocham, że nie mam odwagi rozstać się z tobą...
— Nie czyń tego, Lucyanie — odrzekła Blanka, — powinieneś myśleć o naszej przyszłości... Mówmy rozsądnie... Czego mamy się lękać, będąc pewnymi siebie? Co znaczy chwilowe rozstanie, skoro wiemy, iż będziemy należeli do siebie? Owszem, jedź do Joigny. Przykro mi będzie żegnać cię, ale pozostanie mi nadzieja powrotu twego i wspomnienie dzisiejszego wieczoru. Cierpliwie będę czekała dnia, w którym mając już sławę na polu naukowem, oświadczysz mojej matce i księdzu d’Areynes: Dajcie mi Blankę za żonę... kochamy się!..
— Blanko droga — zawołał Lucyan upojony miłością — czy zawsze będziesz tak myślała?
— Zawsze!
— Cokolwiekby nastąpiło?
— Bezwarunkowo. A zresztą cóż mogłoby stanąć na przeszkodzie do naszego związku? Wierz mi, że nic w świecie nie zmieni mego serca i nie złamie mej woli!... Należę do ciebie, jak ty do mnie, na zawsze.
Lucyan powtórnie ucałował ręce Blanki.
— Ufam ci...
Wybiła dziesiąta.
— Naznaczony nam przez matkę czas upłynął, — rzekła Blanka powstając. — Użyliśmy go dobrze... A teraz będziemy posłuszni i rozejdziemy się.