Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/239

Ta strona została przepisana.

łał podchodząc ku nim. — Czemuż mam zawdzięczać tę przyjemną wizytę? Dziękuję ci, Henryko, żeś zawiadomiła mnie.
Wyciągnął do księdza rękę prawą, do notaryusza lewą, ale jak jeden tak i drugi skłonili się tylko i dłoni nie podali.
Było to wyraźne wypowiedzenie wojny.
Gilbert namarszczył brwi.

VI.

— Kuzyn mój Raul i mój przyjaciel pan notarryusz — rzekła Henryka chłodno, przybyli nie przypadkiem, lecz na moją prośbę. Zapewne nie domyślasz się, dla czego wezwałam cię.
— Więc objaśnij mnie — rzekł ironicznie.
— Właśnie chcę to uczynić. Pragnęłam w obecności tych panów, których prosiłam o radę, wyrazić ci moją wolę, do której mussiz się na przyszłość zastosować.
Gilbert, usłyszawszy te słowa, tak niezgodne ze słabym, łagodnym charakterem Henryki, domyślił się, iż musiało zajść coś bardzo ważnego.
— Co i to jest? — odrzekł, udając obrażonego, — chcesz mi dyktować prawa! wymagasz odemnie uległości? Co znaczy ten ton imponujący, którego powodu nie rozumiem?
— Bo nie chcesz zrozumieć... — odrzekła Henryka. — Oddawna powinnam była zająć względem ciebie postawę, która tak razi cię dzisiaj. Gdybym tak postępowała od początku, oszczędziłabym sobie wiele cierpień i łez i może nie dozwoliłabym ci upaść tak nizko, jak upadłeś!...
Gilbert oburzył się, zapanował jednak nad gniewem i odrzekł} pogardliwie.