Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/243

Ta strona została przepisana.

Gilbert zzieleniał, ale nie utracił zimnej krwi i zwróciwszy się do Henryki, rzekł tonem szyderczym:
— Pan notaryusz wspomniał o sądzie. — Więc to przed sąd policyi poprawczej pragnęłaś mnie pani postawić, wzywając mnie do siebie... Bo widzę, że mnie sądzą!
— Jak zasłużyłeś pan na to.
— Ja sam jestem odpowiedzialnym za moje czyny i nikomu nie pozwolę roztrząsać ich!
— Nawet mnie? — zapytała pani Rollin.
— Nawet pani! — zuchwale odrzekł Gilbert.
— Więc biorę sama to prawo i położę temu koniec! Dziś jeszcze odwołuję udzieloną panu plenipotencyę. Ja sama odtąd będę odbierała dochody z majątku i będę niemi roporządzała! Ale nie będę dawała na zbytki i na utrzymanie kochanek. Masz pan długi — więc sprzedaj stajnie, konie i spłać je. Oprócz wydatków na dom, które zmniejszę znacznie, przeznaczam panu dwanaście tysięcy franków na rok, które otrzymywać będziesz do czasu pełnoletności lub zamążpójścia Blanki, a następnie już ona, stosownie do warunków testamentu, będzie obojgu nam wypłacała takąż sumę i będziemy musieli zadowolnić się nią. Tymczasem będę mogła z oszczędności złożyć jaki kapitał na przyszłość. Taką jest moja wola!
— Wola twoja nie obowiązuje mnie — odrzekł Gilbert.
— Więc nie chcesz pan spłacić długów?
— Nie myślę nic sprzedawać. Nie zwykłem ustępować przed pogróżkami.
— Cóż mam uczynić, by zabezpieczyć przyszłość dziecka?
— Przedewszystkiem wyrzec się tego tonu imponującego, z którym ci tak nie do twarzy i następnie nie zmieniać nic w naszem obecnem położeniu.