Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/25

Ta strona została przepisana.

klecha, co chciał mne zabić, zapisał panu swoje pończochy wypchane złotem?
— Dość tych słów pustych! — rzekł Gilbert, — potrzebuję pana...
— Nie kpisz pan, mówiąc o stu tysiącach franków?
— Mówię seryo.
— Co potrzeba uczynić, by zarobić je?
— Powtarzam panu, że nie można o tem rozprawiać na ulicy.
— Chodź pan do mnie na ulicę Servan.
— A mundur mój?
— Zmienisz pan u mnie.
— Zgoda! Chodźmy.
Po drodze, Duplat, natrafiwszy przy chodniku no odkryty otwór kanału, rzucił weń swe rewolwery, pas, szablę i ładownicę.
Gdy podeszli do domu, zastali drzwi tylko przymknięte, jak zostawił je Gilbert i leżące u progu zimne sztywne ciało odźwiernego.
Pyzeskoczyli je poczem Gilbert zapalił świecę i poprowadził towarzysza swego nie do piwnicy, lecz na piętro wyższe.
Duplat, rozmyślając o stu tysiącach franków, w milczeniu postępował za nim. Szczęście sprzyjało mu.
Dołączywszy sto tysięcy franków do posiadanych już piętnastu tysięcy, zostanie właścicielem kapitału, stanowiącego wcale pokaźny majątek, on, który dotychczas żył z dnia na dzień i często dzięki zajęciom bardzo podejrzanej natury.
I majątek ten spada na niego jak gdyby z nieba!
Pozostawało dowiedzieć się, co należy uczynić, by sumę tę zagarnąć w swe ręce, ale to niewiele obchodziło go.