Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/255

Ta strona została przepisana.

Dwa razy dotknął palcem dzwonka elektrycznego, gdy tymczasem Grancey wkroczył na peron.
Lokaj otworzył drzwi oszklone i wziąwszy od gościa bilet, poprosił go, by udał się za nim.
Przepych wewnętrznego urządzenia pałacu oczarował oczy byłego dependenta, lecz jednocześnie wywoływał w nim niejakie zakłopotanie.
— Mam zaatakować człowieka, należącego do Sfery wyższej — myślał, — bardzo bogatego więc potężnego. Może niełatwo pójdzie z nim sprawa... Należy działać rozważnie, ostrożnie...
Lokaj wprowadził go do saloniku, poczem z biletem gościa udał się do gabinetu Gilberta.
— Pan vice-hrabia Grancey — zaanonsował, podając bilet.
Wizyta ta mocno zdziwiła Rollina; nierozumial jej celu, gdyż nigdy nie słyszał tego nazwiska.
Nie miał racyi odmówienia przyjęcia, tem bardziej, iż imponował mu tytuł.
— Powiedz, że zaraz przyjdę — odrzekł lokajowi.
Gdy po paru minutach wszedł do salonu, z przyjemnością zauważył szykowną i dystyngowaną powierzchowność gościa.
— Czemu mam przypisać zaszczyt wizyty pańskiej? — zapytał, wskazując fotel.
— Przedewszystkiem raczy mi pan przebaczyć, iż zwracam się do niego osobiście, w interesie dość dawnym, niemniej jednak nieprzedawnionym i ważnym. Może należało powiadomić pana listownie, ale zdawało mi się, że charakter mego interesu wymaga porozumienia się na cztery oczy.
Ten wstęp zdumiał Gilberta.
Jakiego rodzaju może być interes tego dystyngowanego vice-hrabiego, człowieka nieznanego mu zu-