Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/262

Ta strona została przepisana.

— I Duplat zwierzył się, lub raczej sprzedał moją tajemnicę.
— Cóż dziwnego, że biedak pragnął wyciągnąć z niej jak największą korzyść.
— Ponieważ zdradził mnie przed panem, to może zdradzić i przed innymi.
— I cóż mu z tego przyjdzie, skoro nie ma nic więcej do sprzedania! Oskarżałby bez dowodów... niktby mu nie uwierzył.
— To nic nie znaczy; dopóki ten człowiek żyje, nie jestem bezpieczny.
— Na to nic nie poradzę. Choć zdaje mi się, że niebezpieczeństwo to jest pozorne. Gdy wyjeżdżałem z Nowej-Kaledonii, gdzie próbowałem szczęścia w eksploatacyi kopalni niklu, na którą posiadam koncesyę. Duplat opuszczał szpital, gdzie przez pół roku leżał niebezpiecznie chory. Tak się zestarzał i tak jest złamanym, że nie dożyje terminu uwolnienia, a choćby i dożył to nie wytrzyma, trudów podróży do Paryża. Zresztą, przypuściwszy nawet, że powróciłby do Francyi, zmuszony mieszkać w którem z miast prowincjonalnych, nie odważyłby się przybyć do Paryża. Wierz mi pan, niepotrzebnie obawiasz się swego dawnego spólnika, któremu nic nie winieneś, gdyż kupiłem od niego weksle i mam je w swych rękach.
— Wszakże — odrzekł Gilbert nie dość przekonany — gdyby Duplat powrócił i wystąpił z pogróżkami, czy będziesz pan mnie bronił?
— Gdyby zaszła potrzeba, jestem gotów nawet uprzątnąć go!
— Dajesz pan słowo?
— Słowo vice-hrabiego de Grancey!
Gilbert pochylił głowę i zamyślił się.
— O czem pan tak myślisz? — zapytał były dependent.