Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/267

Ta strona została przepisana.

z nim. Zdaje mi się, mateczko, że to oba nam pzzyniesie szczęście.
— Dobrze, kup kochanko, ale dwa. I ja będę go nosiła, a gdy nie stanie mnie na ziemi, zachowasz go sobie na pamiątkę matki, która kochała cię nad życie.
— Mateczko... ze łzami w oczach — odrzekła Blanka.
Niechcąc powiększać smutku matki, dodała:
— Czy kupić srebrne?
— Nie, złote. Sklepy z takiemi przedmiotami są Misko, na tej samej ulicy.
— Nie potrzebuję chodzić do sklepu — odrzekła Blanka — gdyż jakaś kupcowa sprzedaje medaliki w przedsionku.
Podała matce ramię i po schodach podprowadziła ją do sklepiku Janiny.
Ta spostrzegłszy podchodzące ku niej dwie kobiety, powstała ze swej ławeczki i spojrzała na nie.
Nagle drgnęła całem ciałem, otworzyła usta i wyciągnęła przed siebie ręce.
Henryka i Blanka zdziwione nagłą zmianą twarzy kupcowej, podeszły ku niej.
— Różo! Różo droga!...
Pani Rollin i Blanka, przestraszone zachowaniem się Janiny, sądziły, że jest obłąkaną.
— Różo droga! nie poznajesz mnie? — mówiła dalej nieszczęśliwa wdowa. — Przypatrz mi się, moje dziecko, pielęgnowałaś mnie w przytułku w Blois, jak żadna córka nie pielęgnowałaby matki. To ja, którą nazymałaś „mamą Janiną“...
— Myli się pani — odrzekła Henryka łagodnie, — to moja córka i nie nazywa się Róża, lecz Marya Blanka.
— Marya Blanka... Marya Blanka... — dwa razy