Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/268

Ta strona została przepisana.

powtórzyła Janina zawiedziona. — -Więc to nie Róża... a jednak...
— Wprowadziło panią w błąd podobieństwo...
— Podobieństwo...
— Muszę być podobną do jakiej znajomej pani — dodała Blanka — i dla tego wzięła mnie pani za nią...
Janina usłyszawszy głos młodej dziewczyny, poruszyła się znowu.
— Ależ to nietylko twarz ta sama — wyjąkała — lecz i głos, wzrok, uśmiech... Dwie istoty tak podobne do siebie... czyż to być może?
— A jednak tak musi być... Więc pani nie jest Różą?
— Nie, pani, nazywam się Marya Blanka.
— Wierzę pani, wierzę... a jednak słuchając i patrząc na panią, zdaje mi się, że widzę i słyszę ją... To dziwne.
— Gdzie pani znała tę osobę, o której mówi? — zapytała Henryka.
— W Blois, w przytułku, gdzie była infirmerką i pielęgnowała mnie jak córka.
— Więc pani przebywała w przytułku?
— Tak, przez siedmnaście lat.
— Na co pani chorowała?
— Byłam obłąkaną — szepnęła Janina z bolesnym uśmiechem.
— Obłąkaną!... Biedna kobieta!
— Tak, pani... Ale nie jestem już nią... Odzyskałam zmysły i niech pani wierzy mi, że jeżeli przed chwilą wzięłam córkę pani za Różę, biedne dziecko opuszczone, to nie pod wpływem halucynacyi lub rozstroju umysłowego, ale dla tego, że spostrzegłszy ją, byłam przekonaną, że widzę dobrą, serdeczną infirmerkę z Blois... Bo ona dobra i piękna jak anioł...
— I tak podobna do mojej córki?