Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/274

Ta strona została przepisana.

— Więc umówił się?
— Umówił się i na warunkach bardzo korzystnych. To dzielny człowiek i zajdzie bardzo daleko... Jestem pewny, że zdobędzie sławę uczonego i dobroczyńcy ludzkości.
— I ja w to wierzę i to napawa mnie dumą — rzekła Blanka.
— Więc kochasz go bardzo?
— Całą duszą... prawie tak, jak matkę i księdza.
— Masz słuszność... Lucyan to człowiek bardzo szlachetny, a przytem uczciwy i użyteczny. Zanim wyznał mi swą miłość dla ciebie, rozmawiałem z twoją matką i oboje wyraziliśmy życzenie, by związek wasz doprowadzić do skutku. Napisałem wtedy do jego ojca i powiadomiłem go o naszych projektach. Nie mam jeszcze odpowiedzi, lecz jestem pewnym, że zgodzi się na nie. Ale Lucyan ma dwadzieścia siedm lat i jest już człowiekiem, gdy ty dopiero małą dziewczynką...
— Wcale nie małą dziewczynką — odrzekła Blanka zgorszona.
— Rozumie się, pod względem wieku — dodał ksiądz d’Areynes — gdyż co do rozumu i przymiotów uważam cię za kobietę. Ale to nie dość... Jesteś zbyt wątłą, by zostać matką rodziny, a przytem pragnęlibyśmy, aby Lucyan wyrobił sobie stanowisko niezależne. Musisz więc poczekać do dwudziestego roku życia.
— Więc będę czekała... — odrzekła Blanka — i Lucyan poczeka... Przyrzekł mi uroczyście.
— I dotrzymam słowa — rzekł młody lekarz, wchodząc do pokoju. Zdziwiona Blanka nie mogła powstrzymać okrzyku radości.
— Jak się masz, kochany Lucyanie! — zawołał ksiądz, podając mu rękę. — Przybywasz w sam czas.
— Jestem szczęśliwy, zastając panią Rollin już zdrową — rzekł Lucyan.