Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/275

Ta strona została przepisana.

— Co u ciebie słychać? — zapytał ksiądz.
— Zawarłem już umowę, jak donosiłem księdzu, i na warunkach bardzo korzystnych. Będę miał pensyi sześć tysięcy franków na rok, mieszkanie i stół.
— To bardzo dobrze! — rzekła Henryka.
— Tem bardziej, że to na początek, dla tego też jestem zachwycony. Zresztą nie zobowiązałem się na długo, tylko na dwa lata.
— Bardzo dobrze uczyniłeś, gdyż nie potrzebujesz więcej czasu dla dokompletowania swych studyów.
— Doktór Giroux jest specyalistą bardzo doświadczonym... Jest doskonałym obserwatorem i ciągle walczy z rutyną. Mam mu tylko do zarzucenia jedno.
— Cóż takiego.
— Postępuje z chorymi zbyt surowo. Ja uważam, że z tymi biedakami, pozbawionymi rozumu, o wiele więcej można zrobić cierpliwością i łagodnością, niż środkami gwałtownemi.
— Podzielam twe zdanie. Zakład wielki?
— Pierwszorzędny. Mieści w sobie dwustu chorych i posiada czterech lekarzy stałych. Ja będę pierwszym pomocnikiem.
— A pod względem wartości moralnej?
— Co ksiądz przez to rozumie?
— Ponieważ dr Giroux nie podlega kontroli ze strony władzy i jest niezależnym, to czy nie wchodzi, jak wielu innych jego kolegów, w porozumienie z rodzinami, pragnącemi pozbyć się niedogodnych im osób w celu zagarnięcia majątku?
— Nie sądzę — odrzekł Lucyan, — zresztą cóż mnie to obchodzi? Jeżeli dr Giroux ma jakie tajemnice, ja nie będę odpowiedzialnym za nie. Chociaż to rzecz możliwa, gdyż Jego Królewska Mość Pieniądz, może popchnąć człowieka do wszelkich niegodziwości. Ale przez te trzy dni pobytów przytułku nie spostrzegłem