Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/281

Ta strona została przepisana.

szantażu i zastawiłeś pułapkę w którą dałem się złapać jak ostatni głupiec.
Otóż, była rzeczywiście między nami pewna tajemnica, ale nie ma ona żadnego związku z pańskiem podejrzeniami, napróżno będziesz pan błąkał się w domysłach! Nie odkryjesz jej nigdy, a gdybyś nawet jakim dziwnym wypadkiem posiadł ją, sam staniesz się jej ofiarą.
Gilbert mówił to z taką mocą, że Grancey, mimo poczucia swej wyższości, uczuł dreszcz przebiegający po ciele.
— Już podczas pierwszego widzenia się pytałem pana, czy gotów byłbyś bronić mnie w razie niebezpieczeństwa, i odpowiedziałeś mi twierdząco. Moje postępowanie z tobą powinno było przekonać cię, że wysoko cenię twoją inteligencyę, że umiem czytać pańskie myśli i przenikać do głębi duszy.
Twoja dusza? Dość będzie, gdy powiem, że podobna do mojej. Warciśmy jeden drugiego. Nie ciekawym wiedzieć kim byłeś i kim jesteś, więc i ty nie grzebaj w mej przeszłości. Nie oszukujmy się wzajemnie, gdyż nie doprowadzi to do niczego! Wiem panie vice-hrabio, że jesteś dobrym hultajem, ale nie zmuszaj mnie do prześcignięcia ciebie. Zrozumiałeś mnie pan?
— Doskonale! — odrzekł łotr zachwycony i ujęty tem cynicznem wyznaniem wiary. — Uważałem się za dzielnego, lecz widzę, że jesteś pan dzielniejszym. Przerastasz mnie o głowę.
— Opinia ta wielce mi pochlebia, gdyż pochodzi z ust takiego jak pan znawcy. A teraz powróćmy do przedmiotu, o którym mówiliśmy.
— Słucham.
— Otóż pragnę byś został moim zięciem.
— Musisz pan mieć w tem jakiś interes.