Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/287

Ta strona została przepisana.

cym i zaledwie kilka słów zamieniał z rodziną, ale na ten raz stał się mowniejszym.
— Moja droga Henryko — rzekł — jeden z moich przyjaciół vice-hrabia de Grancey, świeżo przybyły z prowincyi z zamiarem osiedlenia się w Paryżu, złoży mi wizytę jutro. Pozwól więc, że ci go przedstawię i zatrzymam na śniadaniu. Mam nadzieję, że przyjmiesz go uprzejmie.
— Dla czegóż nie? — odrzekła pani Rollin, — jeżeli pan Grancey należy do ludzi, których można przyjmować.
— Jest człowiekiem bardzo dystyngowanym i ostatnim potomkiem rodu wielce starożytnego.
— Gdzieżeś go poznał?
— Przedstawiono mi go na wyścigach. Jest bogaty i posiada własną stajnię, a ponieważ słyszał o mnie, jako o znawcy w kwestyach wyścigowych, więc chce zasięgnąć mojej rady.
— Możesz go przedstawić. O której godzinie ma być śniadanie?
— O zwykłej porze, w południe.
Rozmowa urwała się.
— Ale, ale — odezwał się Gilbert po kilku chwilach. Zdaje mi się, miałaś dziś rano wizytę?
— Wizytę? powtórzyła Henryka.
— Jakiejś kobiety, którą spotkałem wychodząc z domu. Odźwierny nawet mówił mi jej nazwisko.
— Zapewne Janina Rivat?
— Tak. Nazwisko to wywołało w mej pamięci dawne wspomnienia. Czy ona nie jest czasem wdową po niejakim Pawle Rivat gwardziście z kompanii, której kapitanem byłem w r. 1870?
— Ta sama.
— Wydała mi się ubogą...
— I jest nią rzeczywiście... Nieszczęśliwa kobie-