Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/289

Ta strona została przepisana.

— Dwie córeczki! — zawołał z udanem zdziwieniem.
— Tak, bliźnięta.
— Cóż z niemi stało się? Czy mieszkają przy matce?
— Niestety! skradziono je.
— Skradziono? kiedy? gdzie?
— Wtedy gdy leżała bez życia w płonącym domu.
— Dziwna historya, prawie nieprawdopodobna!
— A jednak prawdziwa.
— I naturalnie, niewiadomo, kto dopuścił się tego czynu niegodziwego?
— Owszem, wiadomo, gdyż widziano go. Janina znała go.
— I ty go znałeś — dodała Henryka, patrząc mężowi w oczy.
— Ja znałem tego złodzieja dzieci? Ja!
— Nawet bardzo dobrze.
— Któż to taki? nie domyślam się.
— Były furyer podczas wojny, ten sam, który podczas komuny przychodził do nas z pogróżkami.
— Serwacy Duplat!
— On.
— Był to łotr zdolny do wszystkiego! — rzekł Gilbert z udanym wstrętem. — Ale czy to rzecz pewna?
— Mówiłam ci, że widziano go.
— Kto go widział?
— Świadek, którego słowom można wierzyć.
Henryka przyrzekła sobie nigdy w obecności męża nie wymieniać nazwiska księdza d’Areynes, nieraz bowiem z tego powodu miała sceny w domu.
— Janina Rivat nie powiedziała mi jego nazwiska.
— To nieprawda, w tem wszystkiem niema odrobiny sensu. Jeżeli Duplat dopuścił się tego, to mu-