Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/291

Ta strona została przepisana.

Następnego dnia vice-hrabia Grancey już o dziewiątej rano przybył do pałacu przy ulicy Vaugirard.
Był tak starannie ubrany, że Gilbert spostrzegłszy go, pomyślał:
— Szykowny! Byłoby dziwnem, gdyby nie poruszył serca takiej gąski jak Blanka.
Po przywitaniu się vice-hrabia odrazu przystąpił do interesu:
— Cóż znalazłeś pan testament?
— Znalazłem, — oto jest! siadaj pan i czytaj. Może zapalisz cygaro?
— Nie... później... Robiłoby mi to dystrakcyę. — A po chwili dodał:
— Co za bazgranina!
— Co chcesz, mój drogi, pismo księżowskie!
— Ach! więc to ksiądz kopiował ten testament?
— Nie tylko kopiował, lecz i dyktował, Jestto kuzyn mojej żony, ksiądz d‘Areynes, nieprzyjaciel mój.
— W takim razie należy czytać z uwagą podwójną.
Grancey zasiadł w fotelu wygodnie i zaczął czytać półgłosem, powtarzają każdy frazes dwa razy i zastanawiając się nad każdym wyrazem.
Początek aktu nie nastręczył mu spobności do żadnych uwag, dopiero gdy doszedł do słów: „dający dochodu sto siedmdziesiąt tysięcy franków“, podniósł głowę i zapytał:
— Mówiłeś pan, że dochód wynosi dwieście tysięcy franków, tymczasem mowa tutaj tylko o stu siedmdziesięciu tysiącach?
— Notaryusz zarządzający majątkiem podwyższył opłaty dzierżawne, korzystniej polokował kapitały i tym sposobem powiększył dochody o trzydzieści tysięcy franków.