Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/299

Ta strona została przepisana.

— Jakie zmiany! Ile tu nowych domów!
Gdy wszedł na ulicę Bretigny i spostrzegł wielka pustą przestrzeń przed sobą, zatrzymał się i zadrzał.
Krople zimnego potu wystąpiły mu na poorane zmarszczkami czoło.
Spostrzegł robotników i mularzy, pracujących w ogrodzie domu, oznaczonego numerem 9-ym.
— Wszystko przepadło!... — szepnął zdławionym głosem.
Podszedł jednak do zajętych prącą robotników.
Z zajmowanego niegdyś przez Palmirę domku pozostały już tylko fundamenta; palisada znikła, wycięto ciągnący się pod nią szpaler i na ich miejscu stawiano mur.
Wędrowiec rzucił wzrokiem na ogród i odetchnął.
— Drzewo orzechowe na miejscu — rzekł do siebie. — Nie kopali tam jeszcze, więc i moja butelka spoczywa pod ziemią.
Nagle przyszła mu pewna myśl.
Podszedł do dozorcy robotników i ukłonił się.
Ten spojrzał na niego podejrzliwie, gdyż ani twarz wędrowca, ani znoszone ubranie nie usposobiały na jego korzyść.
— Czego chcesz? — zapytał.
— Proszę pana o robotę. Spełni pan dobry uczynek, dając mi możność zarobienia na życie.
— Masz narzędzia?
— Nie mam. Przybywam zdaleka... Byłem chory i leżałem w szpitalu.
— Nie wiem, czy podołasz...
— Posiadam wolę i wytrwałość.
— Ile chcesz zarobić?
— Ile pan da... CokolwieK pan ofiaruje mi, będę zadowolony. Abym tylko zarobił na chleb...
— Półtrzecia franka, zgadzasz się?