Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/30

Ta strona została przepisana.

dzy, byłoby nieco zamało. W zapustach miałbyś pan post.
— Ale — odparł Gilbert, — do pełnoletności dziecka lub do dnia jego małżeństwa, ja i żona moja otrzymywalibyśmy sto siedmdziesiąt tysięcy franków rocznie.
— Wiem, że to cyfra ładna, ale kiedy ją pan dostaniesz? Stryj żyje i może żyć długo.
— Mówiłem panu, że miał atak apoplektyczny, a rozumiesz, że po takiem wstrząśnieniu nie pociągnie długo.
— Kto wie?
— To rzecz niemożliwa.
— Za nic nie należy ręczyć. Znam dziadów mających duszę przyśrubowaną do ciała! Stryj pańskiej żony może pożyć lat pięć, a nawet dziesięć, a dopóki nie umrze, nie dostaniesz ani grosza... Mówmy rozsądnie... Dajesz mi pan sto tysięcy franków z hipoteką na świstku, nie mającym w chwili obecnej najmniejszej wartości. Tymczasem ja, przychodząc mu z pomocą, musiałbym popełnić zbrodnię, to jest naraziłbym się na zesłanie do ciężkich robót, gorzej nawet — na rozstrzelanie przez wersalczyków, gdyby nie udało mi się jeszcze dziś w nocy opuścić Paryża. I co zyskałbym za to?
— Mogę wystawić panu formalny oblig na sto tysięcy franków z obowiązkiem wypłaty natychmiast po otrzymaniu sukcesy!
— Oblig!... Pański podpis!... co on wart? Nie pan zapłacisz, tylo żona pańska, gdyż ona jest sukcesorką... Czy żona pańska podpisze oblig?
— Nie; żona moja nie powinna wiedzieć o niczem.
— Tak?
— Ona nie wie o śmierci dziecka.
— A to jakim sposobem?