Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/327

Ta strona została przepisana.

W tej chwili nadeszła Janina i spostrzegłszy Różę bladą, z przymkniętemi oczami i głową w tył odrzuconą, krzyknęła przestraszona i rzuciła się ku niej.
— Boże mój! to Róża! Miałam przeczucie gdyś pani zawołała mnie — mówiła, pokrywając pocałunkami twarz zemdlonej. — Różo, dziecko kochane, odpowiedz mi... to ja, mama Janina...
Róża nie dawała znaku życia.
— Czy ma pani wodę melisową? — zapytał student odźwiernej.
— Mam — odrzekła i wziąwszy z szafy flaszeczkę podała ją swemu lokatorowi.
— A teraz proszę o łyżeczkę do kawy.
Gdy podano mu ją, nalał na nią płynu, rozchylił ściśnięte zęby Róży i wlał w usta.
Dziewczyna leżała ciągle bezwładna, jak gdyby nieżywa.
Janina zanosiła się od płaczu.
— Niech pani będzie o nią spokojna — rzekł improwizowany lekarz — gdyż serce bije regularnie. Zdaje mi się, że omdlenie to jest skutkiem niemiernego utrudzenia. Ale to przejdzie... Coś ciepłego, zwłaszcza bulion, podziałałby lepiej niż wszelkie lekarstwa, gdyż jeśli się nie mylę, chora jest nadto osłabioną z głodu.
— Co pan mówi! — zawołała Janina przestraszona.
— Tak jest. Widzę na kuchence garnek z gotującym się rosołem... może pani odźwierna nie odmówi filiżanki.
— Ależ Boże drogi! dam ile tylko potrzeba.
— Dobrze. Teraz należy chorą rozebrać i położyć do łóżka.
— To proszę przenieść ją do mnie — rzekła Janina.