Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/339

Ta strona została przepisana.

ston Depréty, kryminalista i tak samo jak ty, samowolnie opuściłem miejsce zamieszkania. Więc cóż w tem złego? Zdarzyła mi się sposobność przybrania nazwiska innego, więc przybrałem je. Każdy na mojem miejscu uczyniłby to samo. Przybrałem je, aby przebywać wśród uczciwych ludzi i nie sądzę, że jesteś tak głupim, aby wleźć na dach i krzyczeć, że skazany na pięć lat robót za takie głupstwo, jak jakieś fałszerstwo bagatelne, byłem towarzyszem twojej niedoli w Nowej Kaledonii!
Gaston Depréty nie żyje! Jestem dzisiaj wicehrabią Jerzym de Grancey i nikt nie może zaprzeczyć mi tego nazwiska i tytułu, z wyjątkiem ciebie i pana Rollina, który, dzięki tobie, wie już, kim jestem. Ale i wy obaj nie uczynicie tego, a to z powodów bardzo ważnych. Tworzymy trójkę doskonale dobraną. Warciśmy siebie pod każdym względem, a wilcy przecież nie pożerają się wzajemnie!
Gilbert udał obrażonego.
— Proszę, nie porównywać mnie z sobą — rzekł dumnie. — Nadużyłeś pan mego zaufania, oszukałeś mnie...
— Nie kłóćcie się napróżno — wmieszał się Duplat, — Ja najwięcej jestem oszukany i do tego okradziony. Depréty sprzedał panu moje obligi. Zapłaciłeś mu pan, przynajmniej tak utrzymujesz, lecz pomówimy o tem później; teraz pragnę wiedzieć, jakim sposobem papiery te dostały się do rąk pana vice-hrabiego?
— Bardzo prostym — odrzekł Grancey. — Pamiętasz, jak leżałeś ranny na sali, w której byłem infirmierem i pielęgnowałem cię tak, jak rodzony syn nie pielęgnowałby ojca? Miałeś gorączkę, bredziłeś i skrzeczałeś, jak sroka na płocie. Przysłuchywałem się, bo mówiłeś rzeczy ciekawe, o jakiejś tajemnicy, o piwnicy, o szantażu, a najwięcej o jakimś skarbie, zakopa-