Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/348

Ta strona została przepisana.

I ja, proszę księdza, przyszłam z prośbą.
— Pomówimy o tem. Powiedz mi przedewszystkiem jak idzie twój handel?
— Bardzo dobrze; daje mi nietylko utrzymanie lecz pozwala nawet robić oszczędności.
— Więc jesteś zadowoloną?
— Bardzo. Dzięki księdza jestem prawie bogatą. Ach gdybym miała przy sobie moje córki.
— Nie trać nadziei! Kto wie co Bóg ci przeinaczył? Tymczasem chcę zaproponować ci taką rzecz: Zbliża się zima i nieraz dobrze zmarzniesz, pozostając cały dzień na odkryłem powietrzu pod portykiem kościoła... I dochód w sklepiku będzie mniejszy w tej porze roku. Otóż czy nie przyjęłabyś innego na ten czas zajęcia? Pracując w domu, unikniesz przeziębienia. Za nadejściem wiosny będziesz mogła znowu zasiąść przed kościołem.
— Jakież to zajęcie?
— Nadzór nad świecami w kaplicy Matki Boskiej i objaśnianie wiernych, pragnących ofiarować świecę. Osoba, pełniąca te obowiązki, odchodzi za dwa tygodnie. A ponieważ zapytywano mnie, czy nie znam kogo na jej miejsce, więc pomyślałem o tobie.
— Dziękuje księdzu z całego serca, ale...
— Nie przyjmujesz?
— Nie mogę. Wolę siedzieć pod portykiem, bo gdy okryję się dobrze, zimno mi nie dokuczy, a widok ludzi rozpędza moje smutne myśli. Tymczasem samotność i cisza kościelna jeszcze więcej przerażałyby mnie w rozmyślniach bolesnych.
— Więc nie mówmy o tem. Jakiż ty miałaś interes?
— Wieczory stają się coraz dłuższe pragnęłabym znaleźć jaką pracą w domu.
— Bardzo dobrze. Dam ci parę listów do wiel-