Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/35

Ta strona została przepisana.

Gdy przedziera! się przez barykadę, jeden z żołnierzy zapytał go.
— Dokąd idziesz obywatelu?
— Do jedenastego okręgu, do Komitetu Ocalenia publicznego.
— Ach, to ty, obywatelu Duplat! — rzekł żołnierz poznając go. — Po cywilnemu! Myślałem, że jesteś u bramy św. Gerwazego.
— Byłem tam, lecz otrzymałem rozkaz przybycia do Komitetu.
— Po cywilnemu?!
— Tak.
— Oho! to musiało się stać coś ważnego!
— Rzecz bardzo ważna. Mam zdać raport i otrzymać instrukcye.
— To idź kapitanie, bo tutaj będzie zaraz gorąco. Patrz, co się dzieje na Saint-Martin i na przedmieściu Temple. Oczekujemy na posiłki, ale, przyjdą czy nie przyjdą, będziemy się bronili do ostatniego tchu. Może zginiemy, lecz i Paryż zginie wraz z nami! Patrz, wszędzie się palii... i wskazał ogromną łunę krwawem światłem rozjaśniającą ciemność nocy.
Duplat, nic nie odrzekłszy, oddalił się pospiesznie.
Po kilku minutach przybył do niedokończonego domu, zeszedł do piwnicy, odgrzebał pugilares z biletami bankowemi i schował go do kieszeni.
Poczem wyszedł na ulicę.
Odgłos strzałów dochodził ze wszystkish stron, działa grzmiały bez przerwy.
Pociski, zakreślając na ciemnem niebie półkola, pękały nad ulicami, rozdzierały powietrze i wzniecały pożary. Nowe łuny zjawiały się na zachmurzonym horyzoncie, snopy iskier, jak bukiety olbrzymich fajerwerków, ulatywały w przestrzeń.
Walka zbliżała się coraz więcej.