Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/362

Ta strona została przepisana.

— A teraz chodźmy na poddasze, odpocznijmy i porozmawiajmy trochę.
— Mów — rzekł Duplat, gdy znaleźli się w małej izdebce najwyższego piętra.
— Oto nasz program. Mieszkająca z Janiną dziewczyna wyjdzie ztąd na dziesięć minut przed ósmą, gdyż punkt o ósmej musi być w magazynie. Nieobecność jej potrwa najmniej trzy kwadranse. Gdy powróci wszystko już będzie zrobione.
— I zrobione dobrze! — szepnął Duplat.
— Przed odejściem jej staniemy na swych stanowiskach, a skoro ucichnie echo jej kroków, wejdziemy do mieszkania Janiny.
— Kto zada cios? — drżącym głosom zapytał Gilbert.
— Broń Boże używać noża! — odrzekł Grancey. — Ścisnąć dobrze za gardło, a gdy ostygnie, zaniesiemy ją na dziedziniec, pociągniemy sznurek, a wtedy zawali się rusztowanie i zmiażdży ją. Nikt nie domyśli się zbrodni, co najwyżej będzie odpowiedzialny przedsiębiorca za złe ustawienie rusztowania.
— A gdyby dziewczyna nie wyszła? — zapyta! Gilbert.
— Powiedziałem już, tem gorzej dla niej!
— Dwa trupy!...
— Po co te czułości! — Rzekł Duplat. — Jeżeli nie wyjdzie, więc i ją za gardło!
Powinniśmy przewidzieć wszystko — zauważył Gilbert — Janina Rivat zna mnie i Duplata. Gdyby wskutek jakiegoś nieprzewidzianego wypadku nie udało się nam, w takim razie bylibyśmy zgubieni.
— Myślałem o wszystkiem — odrzekł Grancey, wyciągając z kieszeni trzy czarne jedwabne maski. — Nałożymy to na twarze i sam dyabeł nie pozna nas.