Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/364

Ta strona została przepisana.

ta mogłaby być skończona oddawna. Trzeba ich powiadomić.
Prześliznął się pomiędzy słupami rusztowania i przez okno przelazł na korytarz.
Gilbert i Grancey z gorączkową niecierpliwością wyczekiwali chwili działania, zależnej od wyjścia Róży.
Obaj wytężali słuch na najmniejszy szmer, ale w mieszkaniu Janiny panowała cisza zupełna.
Nagle Gilbert uchwycił ramię Granceya.
— Czy słyszysz? — zapytał.
— Co takiego?
— Ktoś idzie po schodach.
— Prawda.
Rzeczywiście odgłos kroków zbliżał się coraz więcej.
— Ktoś idzie — mówił Grancey i widocznie tutaj, gdyż z wyjątkiem Janiny Rivat, nikt więcej nie mieszka w tym domu... Tem gorzej dla niego, że przychodzi nie w porę... Nie wejdzie.
Wyjął z kieszeni nóż i przygotował się do uderzenia.
— Co myślisz robić? — zapytał Gilbert głosem zdławionym.
— Zaraz zobaczysz.
W tej chwili sylwetka Duplata zarysowała się na framudze okna.
— Schowaj się — schowaj — szepnął przez zęby Grancey — ktoś idzie po schodach... Bądź w pogotowiu.
Duplat umknął.
Czyjeś lekkie kroki rozlegały się w ciemności, lecz zbliżały się ciągle.
W mieszkaniu Janiny zegar wybił godzinę ósmą.
Grancey dostrzegł postać kobiety.