Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/367

Ta strona została przepisana.

— Czy chciałeś widzieć się zemna? — zapytała Henryka, zdziwiona tą niespodziewaną wizytą.
— Wiedziałem, żeś była cierpiącą, więc przyszedłem dowiedzieć się o twoje zdrowie.
— O moje zdrowie... — powtórzyła Henryka.
— Mógłby kto pomyśleć, że dziwi cię to... a przecież to rzecz naturalna.
— Rzeczywiście... Mam się jednakowo, ani lepiej, ani gorzej — jestem osłabioną... dziękuję ci za pamięć...
Pani Rollin mówiła to powoli, głosem cichym złamanym.
Blanka spoglądała na nią ze smutkiem...
Powinnaś używać więcej ruchu... rhzerwać się.
— Dokąd pojadę? i na co?
— Odetchnąć świeżem powietrzem, odwiedzić swych ubogich...
— Udzielam im jałmużnę.
— I Blanka nie powinna żyć jak zakonnica... W jej wieku rozrywka konieczna.
— Nie chcę opuszczać mamy — odrzekła dziewczyna.
Rozumiem cię, aleś powinna uprosić matkę, aby codziennie wyjeżdżała na spacer.
— Nam dobrze tak — szepnęła pani Redlin. Pozwól nam urządzać się jak nam najdogodniej i sam żyj jak ci się podoba.
Gilbert nie mając żadnego powodu do przedłużenia wizyty, odszedł do siebie.
W pół godziny był już w mieszkaniu Granceya trzy ulicy Caumartin.
— No i cóż — pośpiesznie zapytał były dependent.
— To nie Marya Blanka była na ulicy Férou.
— Jesteś pan pewnym?
— Najpewniejszym. Zastałem Blankę w domu przy matce.