Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/37

Ta strona została przepisana.

Od dwudziestu czterech godzin matka Weroniki drżała o życie Janiny Rivat, bredzącej bez przerwy w najstraszliwszej gorączce, i z powodu niemożności znalezienia lekarza, pozbawionej wszelkiej pomocy.
— Co ja pocznę z temi dziećmi — zapytywała siebie — jeżeli Janina umrze.
Miała jeszcze dla nakarmienia niemowląt odrobinę mleka z dnia poprzedniego, ale jak zaopatrzyć się w nowy zapas podczas tej strasznej walki, grożącej zagładą całej stolicy?
Biedna kobieta cały ten dzień przepędziła w niewymownym niepokoju.
Wieczorem, gdy zdawało się jej, że nieco ucichło na ulicy, odważyła się wyjść do apteki i po żywność.
Z trudnością dostała tylko chleba, gdyż wszystkie sklepy były pozamykane; nadto udało się jej dostać do apteki, gdzie przyrządzono jej lekarstwo dla, złagodzenia gorączki.
Po przyjęciu go Janina zasnęła snem twardym.

XXXI.

Tymczasem na ulicach walka wrzała coraz gwałtowniejsza, kościelne dzwony złowieszczym jękiem powoływały ludność do obrony.
W ubogim, oświetlonym nocną lampką pokoju, matka Weronika siedząc obok śpiącej Janiny i dwojga spokojnie śpiących niemowląt, drżała z przerażenia.
Z ulicy dochodziły dzikie krzyki, nawoływania do broni, huk bębnów, śpiewy i od czasu do czasu łoskot pękającego granata. Osłabiona ciągiem czuwaniem, pragnęła zasnąć choć na godzinę, by pokrzepić wyczerpane siły, lecz nieustanny hałas piekielny nie pozwolił skleić powiek ani na chwilę.
Wtem usłyszała jakieś szybkie kroki na schodach.