Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/379

Ta strona została przepisana.

wił do niej, ale nie odrzekła mu, nawet nie słyszała słów jego.
Z kolei przemówił Lucyan, lecz również nie otrzymał odpowiedzi.
Obaj lekarze wyszli do sąsiedniego pokoju na naradę.
— Cóż pan myślisz o tem? — zapytał Lucyan.
— Zdaje mi się, że niema nadziei ocalenia, chyba, że pomogłaby kuracya specyalna, mamy tu bowiem wypadek nie anemii mózgowej, lecz przejściowego paraliżu mózgu.
— Więc doktór radzi pomieścić chorą w domu zdrowia?
— Tak.
— Daruje pan doktór, że ośmielę się wyrazić zdanie odmienne. Przewiezienie do szpitala obłąkanych wywołałoby wrażenie, którego powinniśmy unikać wszelkiemi środkami. Przed chwilą i mnie zdawało się, że niema nadziei. Ale teraz jestem innego przekonania sądzę, że naradziwszy się znajdziemy sposób złagodzęnia rozdrażnienia nerwowego i powstrzymania rozwoju choroby. Tymczasem, jeżeli oddalimy chorą od jej otoczenia i pozbawimy dotychczasowego sposobu życia zwiększymy jej rozdrażnienie i utracimy jedną z największych szans pomyślnej kuracyi, mianowicie obecność Maryi Blanki i jej troskliwość, jakiej chora nie znajdzie w żadnym domu zdrowia. Niech mi doktór wierzy, jeżeli pani Rellin może być uratowaną, to tylko z pomocą Maryi Blanki.
— Biedne dziecko nie będzie miało sił wydołać temu zadaniu.
— Znajdzie je w swem przywiązaniu.
— Być może, ale pozostawiając chorą w domu, nie usuniemy głównego powodu jej cierpienia.
— Jakiego?