Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/384

Ta strona została przepisana.

— Kochana Blanko, zostaw nas samych na chwilę.
Dziewczyna wyszła do sąsiedniego pokoju, ale powodowana ciekawośsią niezupełnie przymknęła drzwi za sobą zasłonięte opuszczoną poryerą.
— Moja droga Henryko — uprzejmym głosem rozpoczął Gilbert po wyjściu Blanki — pragnąłbem pomówić z tobą o rzeczy ważnej. Do rozmowy tej upoważnił mnie dr Germain.
— Słucham cię.
— Chodzi o Maryę Blankę...
— Moją córkę!
— Tak i o ciebie. Chociaż stan twego zdrowia nie jest tak niebezpiecznym, by budził obawy, doktór jednak oświadczy! mi, iż należy wszystko przewidywać i zawczasu pomyśleć o przyszłości Blanki.
— Co przez to rozumiesz? — zapytała zaniepokojona Henryka.
— Przypuśćmy na chwilę, że nastąpi niespodziewana katastrofa i że żałoba nawiedzi nasz dom...
— Przypuśćmy, że umrę. — wszak to chciałeś powiedzieć?
— Alboż mówiłem o śmierci?
— Nie powiedziałeś tego wyrazu, lecz myślałeś o nim, i słusznie. Wiem, że pożyję niedługo... Och! nie zaprzeczaj... Znam mój stan. Otóż w obec przewidywanego przez doktora Germain i ciebie błizkiego zgonu mego, co myślisz?
— Co myślę? Powiedziałem przed chwilą. Myślę, iż obowiązkiem jest naszym zapewnić przyszłość Blance.
— W jaki sposób?
— Wydając ja za mąż.
Henryka drgnęła.
— Gilbert nie dając jej czasu na odpowiedź mówił dalej: