Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/40

Ta strona została przepisana.

— Uratował dziecko — pomyślał. — Zobaczymy, może matka żyje.
Podszedł do łóżka i przyłożył ucho do ust Janiny.
Chora oddychała, a więc żyła.
Dym stawał się coraz gęstszym, ogień obejmował już meble.
Wikary pośpiesznie obwinął chorą w kołdrę, poczem wziął ją na ręce i wybiegł z pokoju.
Z trudnością przebył wązkie schody i po kilku minutach znalazł się na ulicy, w tej chwili dość spokojnej.
Raul zamierzał zanieść Janinę do siebie i powierzyć ją swej służącej Magdalenie, która przez czas pobytu jego w Wersalu nie opuszczała mieszkania, ale zaledwie stanął na chodniku, spostrzegł przechodzący pluton marynarzów z oficerem na czele.
— Pan Kernoë!
— Ksiądz d’Areynes!
Dwa te nazwiska wypadły jednocześnie z ust dwóch ludzi znajomych a nieprzygotowanych do spotkania się.
— Dokąd ksiądz idzie? — zapytał zdziwiony kapitan okrętu.
— Chciałem z tego palącego się domu uratować tę biedną kobietę umierającą i dotrzymać zobowiązania danego w pańskiej obecności w szpitalu wersalskim.
— Potrzeba ją zanieść do ambulansu.
— A gdzie jest najbliższy?
— Bardzo blisko, na ulicy Servan. Przed chwilą zostawiłem tam na straży dwudziestu pięciu ludzi. Moi marynarze zaniosą ją.
Na rozkaz kapitana czterej żołnierze wystąpili z szeregu i urządzili nosze z swych karabinów.
— Niech ksiądz wraca do domu, — rzekł hrabia Kernoël, bo wkrótce kule zaczną tu świstać na dobre.