Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/400

Ta strona została przepisana.

— Wiem o tem, ale szczególne względy nie pozwoliły mi zastosować się do polecenia panów.
— Żadne względy nie powinny były upoważnić pana do tego, gdyż wiedział pan, że stan zdrowia pani Rollin wymagał absolutnego spokoju. Cóż pan miał tak pilnego do zakomunikowania jej?
— Chciałem pomówić z nią o przyszłości naszej córki.
— O przyszłości córki! — powtórzył doktór — no, wybrał pan do tego szczególną chwilę!...
— Miałem prawo tak postąpić — wyniośle odrzekł Gilbert. — Są kwestye, o których nie myślę z panem rozprawiać. Lekarz nie jest spowiednikiem.
— Nie żądam od pana spowiedzi, zresztą nie potrzebuję jej, aby być pewnym, że mocno obciążyłeś pan swe sumienie.
— Sumienie moje nic mi nie wyrzuca... zresztą, nie oto chodzi... Co panowie myślicie przedsięwziąć teraz.
Doktór zwrócił się do Lucyana, z trudnością powstrzymującego gniew.
— Kochany kolego — rzekł. — zajmijmy się lepiej chorą... Pozostawmy innym odpowiedzialność moralną... będzie ona straszną... Kto sieje wiatr, zbiera burze. — W domu tym przepisy nasze są lekceważone... uszanują je w innym, gdzie nikt nie będzie miał interesu w stawianiu przeszkód, uniemożliwiających wyleczenie chorej. Żądam, aby pani Rollin dziś jeszcze pomieszczoną została w domu zdrowia.
— Zgadzam się z pańskiem zdaniem — odrzekł Lucyan.
— I ja również — oświadczył Gilbert.
— Byłem tego pewnym — z goryczą odrzekł stary lekarz. — Zaraz napiszemy świadectwo, które następnie należy zalegalizować i naznaczymy dom zdrowia do-