Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/405

Ta strona została przepisana.

Niech ksiądz uspokoi się — mitygował notarynsz.
— Jak mam się uspokoić widząc, że Marya Blanka pozostaje pod władzą tego człowieka, który chce poświęcić ją dla własnego interesu. Powiedz mi pan, co ja mam robić? Poruszę wszystkie stosuki moje, użyję całego wpływu mego.
— Ani wpływy pańskie, ani sposunki nic nie pomogą przeciwko prawu... Gilbert Rollin jest ojcem i opiekunem prawnym i dopóki sądownie nie będzie uznany za niegodnego, dopóty prawa jego będą miały moc niewzruszoną.
— I to jest prawo! To niesprawiedliwość!
— Często tak bywa! Dura lex, sed lex! Należy czekać i czuwać.
— A przedewszystkiem prosić o pomoc Boga, skoro ludzie są bezsilnymi wobec takiej niegodziwości!

Opuszczamy kancelaryę notaryusza i prosimy czytelników udać się z nami do pałacu przy ulicy Vaugirard.
Punkt o godzinie czwartej, gdy już zapadał zmrok na dziezziniec pałacowy wjechała kareta, z której wysiedli dr Germain i Lucyan.
Lekarze udali się do pokoju Henryki, którą zastali nieruchomie siedzącą w fotelu, jak gdyby zahypnotyzowąną światłem stojącej obok niej lampy.
— Skorzystajmy z tego stanu odrętwienia — rzekł stary praktyk. — Paroksyzm utrudniłby nam wyjazd. Czy może pan zmami jechać? dodał, zwracając się do Gilberta.
— Służę panom.
— Czy panna Blanka wie, że matka jej ma opuścić ten dom?
— Nie mówiłem jej o tem, bałem się, by pożegnanie nie wywołało w chorej paroksyzmu.