Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/423

Ta strona została przepisana.

Od czterech lat zajmował tę posadę u brata i nic nie upoważniało do przypuszczenia, by spokój jego został kiedykolwiek naruszony. Nieszczęśliwy zapomniał o swych towarzyszach numejskich.
Wybiła godzina trzecia po południu, gdy w tem u drzwi zakładu rozległ się dźwięk dzwonka.
Odźwierny otworzył drzwi, przez które wszedł człowiek młody, liczący lat około trzydziestu, przystojny i ubrany bardzo szykownie.
— Czy tu jest dom zdrowia d-ra Renego Giroux? — zapytał.
— Tak panie — odrzekł odźwierny.
— A pan Piotr Giroux mieszka tutaj?
— Tutaj?
— Zastałem go w domu?
— Jest u siebie. Niech pan będzie łaskaw idzie w te drzwi — odrzekł odźwierny, wskazując je gościowi.
W przedpokoju przybyły wręczył lokajowi swój bilet wizytowy i po chwili wprowadzony został do gabinetu.
— Pan vice-hrabia Grancey? — zapytał Piotr Giroux gościa.
Tak, panie.
Lekarz usłyszawszy te dwa wyrazy drgnął! Zdawało mu się, że słyszał ten głos, ale gdzie?
— Raczy pan spocząć — rzekł do gościa — i objaśnić o celu swej wizyty.
W tej chwili wyjaśnię go, lecz pozwoli pan, że pierwej zapytam o jedną rzecz.
— O co?
— Czy przed kilkoma laty nie przebywał pan w Nowej-Kaledonii?
Piotr Giroux spojrzał na niego przestraszony i obejrzał się, jak gdyby dla przekonania się, czy nikt nie słyszał tych słów.