Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/427

Ta strona została przepisana.

— Uwięzienie nieprawne — odrzekł przestraszony — zbrodnia.
— Mój drogi, daj spokój tym wielkim słowom nie rób miny dramatycznej.
— Dobra sława zakładu mego brata...
— Lepiej nic nie mów o tem — przerwał Grancey. — Rozumiesz chyba, że zanim zgłosiłem się do ciebie, sięgnąłem wiadomości z dobrego źródła i dowiedziała się wielu rzeczy ciekawych. Nie mówię, że brat twój gorszym jest od innych, ale niewiele wart więcej. Dyrektorowie domów zdrowia, korzystając z prawa z r. 1838, poprzemieniali zakłady swoje w więzienia, których każda cela przynosi im dochód pokaźny. Wiesz o tem tak dobrze jak i ja i nie zaprzeczysz mi chyba, ty, co żyjesz wśród tych tajemnic.
— Powinieneś rozmówić się z moim bratem.
— Nie chcę go widzieć.
— Jednak, ażeby się umówić.
— Sam porozumiesz się z nim. Oto moje warunki: zapłacę z góry należność za całoroczne utrzymanie, a tego dnia, w którym doktór zawiadomi o śmierci pacyentki, wskazana przeżeranie osoba wypłaci mu dwadzieścia tysięcy franków.
— Nie odważę się uczynić mu podobnej propozycyi.
— Dlaczego? Te warunki bardzo korzystne.
— Naprzód, niema go teraz w domu.
— A gdzie jest?
— W Belgii.
— Od jakiego czasu?
— Od dwóch dni.
— Kiedy powróci?
— Za parę tygodni.
— Ależ to doskonale! Więc interes skończony.
Nie rozumiem cię.