Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/43

Ta strona została przepisana.

Może padł w drodze od kuli wersalczyków lub komunistów?
Słyszał zapytania brutalne i drżące odpowiedzi Zatrzymywanych na ulicy ludzi.
— Stój!
— Dokąd idziesz o tej porze?
— Co robisz tutaj?
— Ruszaj!
— Do posterunku!
— Do muru!
I następnie strzały, krzyki i odgłos na bruk padających ciał...
Rozpoczynał się odwet! To znowu następowała cisza, przerywana dochodzącemi zdala wystrzałami karabinowemi, lub armatniemi.
Wkońcu nastąpił spokój zupełny.
Zwycięzcy i zwyciężeni oddalili się.
Nagle Gilbert drgnął.
Jakiś człowiek szedł po błocie i zatrzymał się przed drzwiami.
Gilbert wychylił głowę i spostrzegł swego wspólnika z kołyską w rękach.
— Czekam — rzekł — idź pan po cichu, aby nie usłyszeli nas lokatorzy.
Zamknął drzwi, oświetlił schody latarką i poprowadził Duplata do swego mieszkania w piwnicy.
Henryka, nic nie widząc i nie słysząc, leżała jak w letargu.
— Uf! — rzekł kapitan komuny, stawiając kołyskę na podłodze i ocierając pot z czoła. — Dziwię się, że wyszedłem cały... Mogę się pochwalić, żem zapracował.
Gilbert nachylił się nad kołyską, odkrył prześcieradło i spostrzegłszy spoczywające obok siebie dwie główki z przymkniętemu oczami, zawołał zdziwiony: