Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/437

Ta strona została przepisana.

go protektora i zbawcę, księdza d‘Areynes, nie mając odwagi pytać go, czy nie natrafił na ślad jej dzieci.
Róża była zbyt inteligentną i zresztą zanadto kochała swą matkę przybraną, by nie domyślała się powodów tej zmiany.
Rozumiała cierpienia tej duszy znękanej, bolała nad nią, lecz cóż mogła uczynić więcej nad to, co czyniła?
W krótkie dni zimowe Janina późno udawała się do kościoła św. Sulpicyusza i wracała wcześnie.
W sobotę o pół do szóstej zajęta była przygotowaniem obiadu, gdy ktoś lekko zapukał do jej drzwi.
— Proszę wejść — odrzekła.
Do pokoju wkroczył człowiek o włosach siwych, ubrany porządnie, w ciemnych okularach, lecz nie znany Janinie.
— Zapewne omylił się pan?
— Nie pani — odrzekł kłaniając się — jeżeli mam zaszczyt mówić z panią Rivat.
— To ja jestem. Co pan sobie życzy?
— Przyszedłem prosić panią o parę chwil rozmowy.
— Więc niech pan spocznie — rzekła wskazując krzesło.
— Jestem urzędnikiem — oświadczył przybyły — merem z okolicy Fontainebleau, przysłanym przez jakiegoś pana, mieszkającego w mojej gminie i chorego bardzo niebezpiecznie.
Zagadkowe te słowa zmięszały Janinę.

XXXI.

Nieznajomy wyjął z kieszeni notatkę i zapyta!:
— Mąż pani nazywał się Paweł Rivat i był stolarzem?