Strona:PL De Montepin - Róża i blanka.pdf/44

Ta strona została przepisana.

— Dwoje!
— To być nie może! — odrzekł Duplat.
— Patrz pan!
Z kolei łotr nachylił się nad kołyską.
— Ach! do kroćset piorunów! — zawołał — prawda!
— Dwie dziewczynki — rzekł Gilbert po chwili. — Co robić?
— Potrzeba wziąć obie.
— Zwaryowałeś pan!
— Cóż panu szkodzi zachować je? Zbytek dobrego nie zawadzi.
— Mogłoby to skłonić hrabiego d’Areynes do zmiany testamentu. Musiałby podzielić majątek. Zresztą zdaje mi się, że to skomplikowałoby interes na moją szkodę. Nie mogę wziąć obu! Potrzeba znaleźć jaki sposób...
— Jest bardzo łatwy...
— Jaki?
— Zaniosę dziecko do merostwa, powiem, że z narażeniem własnego życia uniosłem je z płonącego domu, zmyślę jaką historyjkę, za którą mogą mi przyznać nagrodę Monthyona; słowem, bądź pan spokojny, urządzę się tak, że nikt nie domyśli się prawdy.
— Jesteś pan pewnym?
— Najpewniejszym, tembardziej, że dom, w którrym mieszkałem, spalił się.
— Cóż się stało z Janiną Rivat?
— Nie przemówi. Widziałem ją zakrwawioną na łóżku... Odłamek granatu trafił ją w głowę.
— Nie żyła już?
— Chociażby i żyła, to w tej chwili pozostał z niej już tylko popiół, jak również i z matki Weroniki, która w kałuży krwi leżała na podłodze. Dzięki właśnie tej okoliczności udało mi się tak łatwo zabrać dzieci. Żadna z tych kobiet nie upomni się...